piątek, 21 sierpnia 2015

Chapter two "Hello Everybody"

 Nie było moich trzech upragnionych komentarzy, jednak dwa muszą mi wystarczyć. Pomyślałam sobie, że nie warto kończyć historii przez brak czytelników. Zapraszam do czytania i komentowania. Polecajcie swoje blogi, jednak miło by byście skomentowali też moją pracę, a ja z chęcią do Was wpadnę.     : )


" Nie, nie zabezpieczyłam tego dostatecznie" powiedziałam do samej siebie z nutą zażalenia w głosie widząc potłuczoną żarówkę w małej foliowej reklamówce. Dostrzegłam to dopiero po południu, dwudziestego pierwszego, przy wypakowywaniu walizki, wczoraj nie miałabym do tego wszystkiego głowy. Zasnęłam od razu po przekroczeniu tego pokoju i obudziłam się dopiero wówczas, gdy weszły moje współlokatorki. Wesoła hiszpanka Marina i nieśmiała Julie, która spędzała już tu swój trzeci rok. Podziwiałam ją, już dzisiaj rano mogła korzystać ze swojej szafy. Nie wiem jak to możliwe, ale z Mariną González jedną z przedstawicieli pokoju "25" rozmawianie przychodziło zaskakująco łatwo, z czego byłam naprawdę zadowolona. Biła z niej tak pozytywna energia, kiedy się czymś ekscytowała i taka wesołość w rzeczach codziennych, że nie sposób było jej nie lubić. Popatrzyłam jeszcze raz na skaleczoną rękę. Nieumyślnie włożyłam dłoń do ostrych szczątek żarówki, ahhh.

Zerknęłam na mapę, którą podarował mi wczoraj Calvin Marshall, szkolny przewodnik po Follow Reason, widząc jaka jestem zmęczona oszczędził mi oprowadzania po budynku dając jedynie ten skrawek papieru. Odnalazłam wzrokiem damską łazienkę. Nie mówiąc nic nikomu poszłam na górę, skręciłam ostro w lewo i tak jak niezawodna mapa mówiła miałam przed oczyma toaletę. Wyrzuciłam całą zawartość niepotrzebnej już nikomu torebki do kosza i ustawiając chłodną wodę w kranie obmyłam krwawiącego kciuka. Spojrzałam lekko do góry wprost w swoje odbicie. Co ja robię w tym internacie? Jak ja przeżyję te pół roku? Jak? Nadal, po wielu pomysłach zachowanie rodziców nie miało logicznego dna. Wszystkie moje domniemania w pewnym momencie kolidowały z ich charakterem.

"Chciałbym ogłosić, że dziś wieczorem po przyjeździe wszystkich uczniów do FL zrobimy wieczorek zapoznawczy. Nowi to wasz czas, pokażcie się z dobrej strony" Ledwie dosłyszałam słowa dyrektora, najwidoczniej w łazienkach nie było dobrego nagłośnienia. Super a więc dziś wieczorem będzie mój wielki dzień, dzień zbłaźnienia się przed całą szkołą, brzmi cudownie? Nie, w praktyce będzie jeszcze lepiej. Występy publiczne to moja pięta Achillesa.

Wróciłam z kciukiem w buzi. Marina leżała na łóżku rozmawiając z kimś w swoim ojczystym języku, Julie nie było. Spojrzałam na jednolity błękit ścian, dawał temu miejscu poczucie spokoju, uszami wyobraźni usłyszałam szum fal i niemalże poczułam ciepły piasek pod stopami. W rzeczywistości był to jedynie miły w dotyku, włosisty dywan, też w stonowanym, jednak ciepłym kolorze. Rozsunęłam drzwi balkonowe wpuszczając do pokoju trochę zapasu świeżego powietrza. Tuż przed kamienistą dróżką zaparkowały sporej wielkości autokary. Z Londynu, Birmingham, Cambridge i parę mniejszych z takich miejsc jak Glastonbury. Dzisiaj miała przyjechać reszta uczniów, wczoraj byłam to tylko ja, moje współlokatorki i niejaka Rose, z którą dyrektor mnie pomylił przy naszym pierwszym spotkaniu. Twarze młodzieży wyskakującej z impetem na kamienisty chodnik mówiły jedno, powrót do szkoły ich cieszył.

-Co sądzisz o dziś wieczorem?- zaskoczyła mnie leżąca nadal mulatka.

-Nie wiem- poprawiłam swawolnie spadające kosmyki włosów. Nie chciałam wypaść na tchórza mówiąc prawdę- Może być fajnie- wymuszony uśmiech- Jednak to chyba nie dla mnie- dodałam szczerze z rezygnacją opuszczając ręce.

-Jak dla mnie bomba, wybierzemy jakiś łajowy strój, opowiemy jakąś zapierającą dech historię, poznamy fajnych ludzi, będziemy kurczę jak jedna wielka zjednoczona rodzina- Odparła z uśmiechem. „Zapierająca dech historia”? Zdarzyło mi się coś takiego? Najciekawszym momentem, był przyjazd tutaj. W Edynburgu byłam odłączona od takich rzeczy, zdarzały się one z dala ode mnie.

- Mam problem z wystąpieniami publicznym- poleciałam w szczerość.

- Każdy ma jakieś słabości, są one nikomu nie potrzebne, trzeba się ich pozbywać- poradziła poprawiając się na łóżku. Tyle, że nie wiedziała najpewniej jakie jest to proste.- Spójrz na mnie, zgadnij czego się boję- Wyglądała jak prawdziwy gryfon niczym Harry Potter, odważny i dzielny, czego mogła bać się ta dziewczyna.

-Nie wiem, wyglądasz mi na prawdziwego twardziela- powiedziałam odsłaniając w uśmiechu zęby

- Prawidłowa odpowiedź- skwitowała wstając z łóżka- Strachu nie należy pokazywać- dodała robiąc groźną minę- bo ktoś wykorzysta go przeciwko tobie- powiedziała nieco ciszej. Pewnie miała racje. Problem nie leżał w braku chęci tylko w braku odwagi.

Zastanawiałam się, gdzie poszła moja druga współlokatorka. Wysoka i ładna dziewczyna osamotniona ze swoim blond kolorem. Marina miała włosy do ramion, a jej ciemniejsza cera nie przypominała w niczym bladości Julie. Ja natomiast włosy miałam podobnej długości co Smith, ale były one pospolito brązowe, oczy natomiast przypominały trochę kolor tutejszych ścian. Wszystkie więc miałyśmy co innego. Wyjrzałam ponownie przez okno. Julie Smith jak przystało na osobę spędzającą tu trzeci rok witała się z dawno nie widzianymi znajomymi, to samo Calvin. Rudzielec z wieloma piegami rzucał się właśnie na jakiś dobrze zbudowanych chłopców, którzy ku memu zdziwieniu nie pobili go, a nawet nie odepchnęli.

Punkt osiemnasta z radiowęzłów zagrzmiał stanowczy głos dyrektora, który kazał wszystkim zebranym w szkole zejść do wspólnego salonu. Na mapie było to największe pomieszczenie, więc w rzeczywistości też tak musiało być. Poszłyśmy bez mapy, a ze znającą to miejsce Julią. W salonie zebrało się już sporo, jak nie powiedzieć masę uczniów. Miałam nadzieję, że nie będzie sprawdzana lista obecności. Nie była. Kilkoro uczniów zostało poproszonych na środek koła utworzonego przez innych, w tym i ja. „Okej spokojnie, nie stresuj się, bo ktoś może to wykorzystać przeciwko tobie” pomyślałam przypominając sobie słowa koleżanki. Po kolei nowi zaczęli się przedstawiać, poczynając od lewej strony, byłam trzecia od końca, czwarta od początku Gdy nadeszła moja kolej spojrzałam przelotnie na ludzi tworzących krąg. Niektórzy byli zajęci sobą, a inni patrzyli z zaciekawieniem w naszą stronę.

- Hej- zaczęłam, na co wszyscy jednogłośnie mi odpowiedzieli, lekko odchrząknęłam- Jestem Louise Hope Carter- z nadmiarem powagi i z ubytkiem pewności siebie. Nawet nie wiecie jak dziwnie się teraz czuję, gdy tak wszyscy na mnie patrzą, mogę teraz zrozumieć te wyjątkowe okazy w zoo- Nawet nie wiem kiedy ostatnie zdanie wypełzło z moich ust bez wcześniejszego ostrzeżenia na szczęście niektórzy ludzie się uśmiechnęli. Jakiś dwóch typków notowało coś zawzięcie w swoim notesie, co zauważyłam dopiero po swojej przemowie. Dziwne, po co to dokumentowali?

Po skończonym spotkaniu odszukałam wzrokiem moje współlokatorki. Szły parę metrów przede mną, nie zdążyłam jednak do nich dołączyć, zaczepił mnie bowiem mój wczorajszy przewodnik. Calvin Marshall.

- Nie przejmuj się, przy moim wystąpieniu publicznym nie mogłem wykrztusić z siebie żadnego słowa- Zaczął z współczującą miną. Nie no dzięki, aleś mnie pocieszył. Wcześniej przynajmniej nie zdawałam sobie sprawy z wielkości mojej gafy. Poprawił sobie swoje rude kosmyki- Rok temu jakiś pierwszoroczniak zwymiotował ze stresu, po tygodniu przyjechali po niego rodzice- dodał

- Taa, może następnym razem będzie lepiej- strzeliłam, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Calvin popatrzył przelotnie na mój palec, z którego sączyło się kilka kropel czerwonej cieczy.- A tak, to. Nieszczęśliwy wypadek z żarówką. Mam problemy z zasypianiem w ciemności.- Dodałam czując potrzebę wytłumaczenia się. Chłopak uśmiechnął się.

-Kiedyś miałem podobnie na szczęście mi przeszło- dodał splatając swoje kościste ręce. Ogólnie Marshalla można by określić jako kościstego, rudego chudzielca, co poniekąd kolidowało z jego metr osiemdziesiąt.

- Dogonię dziewczyny, a tak na marginesie dzięki za wsparcie- Dodałam w półuśmiechu kładąc mu dłoń na ramieniu. Chłopak złapał się za głowę jakby doznając olśnienia, podał mi czterostronicowy regulamin, którego nie miałam ochoty czytać

Całą godzinę zajęło mi wykombinowanie dobrej żarówki, która jak się później okazało leżała pomiędzy swetrem a dziwną turkusową spódnicą

        Nieustanne ślęczenie w murach szkoły dawało mi się we znaki, szkolne podwórko było jednym z piękniejszych jakie widziałam więc postanowiłam z tego skorzystać. Jakaś całująca para opierała się o pocięte drzewo, gdzie zakochani grawerowali swoje imiona. Paru chłopaków biegało między drzewami w pobliskim parku, jednak najtrafniejsze dla mnie miejsce było wolne. Usadowiłam się na podwieszanym, materiałowym krześle obserwując parę gołąbków siedzących na fontannie. Patrzyły na mnie niemal tak samo intensywnie jak ja na nie. Przeniosłam wzrok na wrzeszczących i śmiejących się w niebo głosy wesołków. Obserwowałam jak jakiś muskularny blondyn wskoczył na plecy swojego chudego towarzysza, biedak upadł pod jego ciężarem jednak humor nadal go nie opuszczał. Fajnie było obserwować takie rozjuszone grono. Nie zauważyłam nawet kiedy zrobiło się ciemno, otrząsnęłam się dopiero gdy banda wariatów zaczęła iść w kierunku szkoły. Było nie później niż kilka minut po dwudziestej, chciałam się już zapytać co tak wcześnie, ale suma sumarów zabrakło mi odwagi, a pytanie po dłuższej analizie wydało mi się głupie. „Ej ty” usłyszałam gdzieś obok siebie zajęta patrzeniem na skapującą wodę. Odwróciłam się w kierunku dźwięku. Grono chłopaków znalazło się jakby nigdy nic koło mnie. Zastanawiałam się o co mogło chodzić, zrobiłam coś godnego uwagi?

- Ej ty- Powiedział jeden w czwórki- Nie narażałbym się tak naszemu podwładnemu, nie znasz jeszcze jego „zasad wychowawczych”?- Zaczęłam się na poważnie zastanawiać co ja do jasnej ciasnej robiłam przez ostatnią godzinę

- Gdy robi się ciemno polecałbym wrócić do szkoły, no chyba, że chcesz przez bity tydzień myć kible personelu- Dodał chudy jednocześnie siłując się z blondynem- Ostrzegam gówniana robota.

-Ah, dzięki. Trzeba było przeczytać regulamin- Dodałam z nerwowym uśmiechem

- Pfff. Myślisz, że któryś z nas to zrobił. To się nazywa szkoła życia- Dodał czarnoskóry szczerząc się.

- A więc godzina milicyjna?- Zaczęłam, powolnie wstając jednocześnie wystukując nieznany kod na palcach.

- Dokładnie, jestem Jonatan jakbyś nie wiedziała- po raz drugi odezwał się ciemnoskóry, oplatając mnie swoim ramieniem. Poczułam się sztywna jak drut. Wzięłam się za ręce przybierając miarowo nogami.

- Zdesperowany idiota, podrywa wszystko co się rusza- Zaśmiał się muskularny odrywając od siebie chudzielca. Jonatan wyszczerzył się w uśmiechu pokazując swoje białe, zadbane zęby. Podrapał się wolną ręką po brodzie

-I kto to mówi pantoflarzu, wczoraj nie mogłeś się oderwać od Corneli, a przecież każdy zna jej brudny sekret o zmianie płci.- Dodał chudzielec klepiąc przyjaciela po policzku. Rozniosła się salwa śmiechu.

Weszliśmy do ciepłego budynku, owiani przyjemnym zapachem świeżego pieczywa. Na środku korytarza stała drobna aczkolwiek pulchniejsza pani. Miała zatroskaną minę.

-Christian gdzieście byli?- Powiedziała podchodząc do nas szybkim krokiem.

Muskularny blondyn uśmiechnął się do niej i wziąwszy z tacy ciepłą jeszcze bułkę powiedział

- Musieliśmy uratować dziewczynę z opresji- Pokazał na mnie żując soczyście wypiek. Jonathan poklepał mnie po ramieniu, a ja nieśmiało uśmiechnęłam się do gosposi. Kobieta pokiwała jedynie głową co mową niewerbalną oznaczało „Co ja z wami mam”.

-Andreo co tam się dzieje?- Doszedł nas kolejny tym razem grubszy o parę ton głos. W nienagannym garniturze pojawił się dyrektor trzymając stertę papierów.

- Nic takiego, częstuje wygłodniałe stado- Posłała w jego kierunku ciepły uśmiech.

-Pamiętajcie dzieci, że o dwudziestej pierwszej cisza nocna- Powiedział spoglądając na swój skórzany zegarek- Pan Benjamin Price już wie z czym to się je- Dodał spoglądając na kościstego. Jednak tamten kompletnie się tym nie obruszył, wyglądał raczej na zamyślonego.

- Do dwudziestej pierwszej- Zapytał powoli, dyrektor nie zaprzeczył- Jak pamiętam przez ostatnie cztery lata cisza nocna zaczyna się godzinę później- Dodał zbulwersowany

-Tak, ale w tym roku zmieniliśmy trochę zasady- Odpowiedział spokojnie dyrektor- Andreo weź ode mnie te papiery, będą się idealnie nadawać na podpałkę.- Byłam tak pochłonięta rozmową, że już dawno zapomniałam o ręce Jonatana, który teraz cały zesztywniał.

-Dobra muszę już iść- Powiedziałam patrząc w ich stronę- Dzięki jeszcze raz za wybawienie- Dodałam ciszej obdarzając ich nieśmiałym uśmiechem. Zanim zdążyłam odejść Jonathan powiedział tak cicho jak ja przedtem

-Uważaj, dzisiaj będzie chrzest pierwszoroczniaków.- Nie wiedziałam o co mu chodziło, ale cieszyłam się z uwolnienia od jego ręki. Dziwnie czułam się w towarzystwie samych chłopców, nie była to dla mnie komfortowa sytuacja, więc wrócenie do pokoju wydało mi się dobrym pomysłem. W „25” zastałam czytającą Julie, Mariny nie było. Z braku pomysłów też wzięłam się za lekturę, choć już od samego początku zapowiadała nudę. Minutę przed „godziną policyjną” wróciła hiszpanka z niespodziewanymi wieściami, "trzeba zgasić światło".

-Okej, podłącze tylko lampę- powiedziałam wstając z łóżka. Podeszłam do szafki gdzie zostawiłam przenośne światło. Nie było go tam- Przenosiłyście gdzieś moją lampę?

- Nie, a co?- odpowiedziała González poprawiając wielkie poduchy na łóżku. Rozejrzałam się po pokoju z myślą, że może położyłam je gdzieś indziej. Jednak nie było go ani w walizce, ani w szafie, ani pod łóżkami. Sprawdziłam nawet pod dywanem. Moja lampa zniknęła, rozpłynęła się jak mgła.

- Nie ma- zaczęłam z przejęciem, Marina spojrzała na mnie pytająco- Nie ma mojej lampy- Spojrzała na mnie jeszcze dziwniej- Wiem, że to brzmi głupio, że trzeba pokonywać słabości, ale nie zasnę przez całą noc jeśli jej nie znajdę- Powiedziałam siadając zrozpaczonym ruchem na łóżku w geście poddania.

-Przypomnij sobie co z nią robiłaś, mi to zawsze pomaga- Odezwała się Julie odkładając książkę na bok.- A w razie czego możemy wszystkie spać razem- Skupiłam się na radzie. Byłam z lampą w łazience kiedy wyrzucałam żarówkę, później odłożyłam ją na szafkę......, a jeżeli nie wzięłam jej z kibla, jeśli tam została? Byłam pewna, że ją przyniosłam, ale pod wpływem chwili nic nie wydawało mi się oczywiste i pewne. Rozejrzałam się przelotnie po pokoju mając cichą nadzieję, że nagle magicznie się pojawi. Nie stało się tak jak bym chciała, co zmusiło mnie do awaryjnego planu, niepewnej wycieczki.

-Muszę iść do toalety- Stwierdziłam nagle, zaskakując samą siebie. Chwila ciszy.

- Nie może..nie możesz- odezwała się wreszcie Julie- Jest po dwudziestej drugiej.

- Trudno, ja..., mu.... muszę zaryzykować- odpowiedziałam hardo. Jak na zawołanie zgłosiła się druga uczestniczka, hiszpanka głodna przygód.

- Dziewczyny nie możecie- Julie zagrodziła nam drzwi, była przerażona- Jak was złapią to...- Wiedziałam to jednak, musiałam się upewnić. Nie potrafiłabym zasnąć w ciemnościach.

-Proszę daj nam przejść, będziemy cicho- Poprosiłam choć sama w duchu nie byłam przekonana. Julie zamyśliła się nad czymś spoglądając na ścienny zegar.

-Dobrze, ale się pośpieszcie- Posunęła się dając nam wolną rękę.

Myśląc o tym teraz stwierdzam, że był to mój ogromny błąd, przekraczając próg drzwi też poczułam pewną obawę.

środa, 15 lipca 2015

Chapter One "Welcome to Ely"


Nie pamiętam ostatnich dwóch dni, pewnie dlatego, że nie chcę ich pamiętać, mam niesamowitą zdolność do wymazywania z pamięci niepotrzebnych i przykrych wspomnień. Zapewne siedziałam nie robiąc za wiele jedynie gapiąc się bezsensownie w cztery kąty mojego pokoju. Był to najpewniej początek depresji, na szczęście nie trwał on długo. Przyjęłam założenie, że robiąc to co robię jeszcze bardziej się pogrążam. Postanowiłam zrobić coś pożytecznego, jak to mawiała moja babcia praca hartuje i urabia charakter, a że akurat mój pokój wyglądał co najmniej źle postanowiłam coś z tym zrobić, było co sprzątać, poprzez mój delikatnie mówiąc nie najlepszy humor nie chciałam wpuścić naszej gosposi do mojego pokoju, która zwykle wyręczała mnie w tej czynności. Taka niewielka rzecz, ale naprawdę pomogła. Najpierw trzeba uporządkować swoje otoczenie aby mieć szanse uporządkować głowę. Zmęczyłam się, ale było warto. Czułam się odrobinę silniejsza. Podeszłam do lustra. Widok był okropny. Zmięta piżama, rozczochrane we wszystkie strony świata włosy, i najgorsze jakie kiedykolwiek miałam szanse zobaczyć podkrążone oczy. Choć wyglądałam jak siedem nieszczęść to i tak udało mi się wydobyć pokrzepiający uśmiech. Przyglądając się dłużej temu monsterowi nieoczekiwanie uznałam, że jest to widok co najmniej komiczny. Parsknęłam z uśmiechem jednocześnie kręcąc głową z niedowierzania. Hope to moje drugie imię, ale najwidoczniej kompletnie o nim zapomniałam, w ostatnich dniach targały mną najróżniejsze emocje, jednak nadziei na pewno w nich nie było. "Louise Hope Carter jesteś silną, odważną osobą, poradzisz sobie, nie ma powodu by się tak załamywać" tutaj obdarzyłam się pokrzepiającym uśmiechem. "Wierzę w Ciebie, wiem że sobie poradzisz, kiedyś będziesz wspominała to z uśmiechem, gorzej niż tutaj w prywatnej szkole być nie może, więc czego ty się obawiasz, latających krów?Bądź dzielna a wszystko się uda". Nie byłam jeszcze do końca przekonana co do mojej wewnętrznej siły, ale był to rodzaj domowej terapii, którego bardzo potrzebowałam i okazał się naprawdę pomocny. Miałam jednak cichą nadzieję, że nikt akurat nie przechadzał się po leśnej dróżce, z której miałby na mnie doskonały widok. Potwór gadający do własnego odbicia, zawał serca gwarantowany. Przeciągając się weszłam do łazienki, musiałam doprowadzić się do porządku.
Wspomnienie ostatniej rozmowy z moimi rodzicami było przytłaczające i cały czas nie mogłam ułożyć sobie jakiegoś sensownego wyjaśnienia apropo ich zachowania. Każdy powinien pisać swój własny scenariusz? Zakładam, że tak byłoby fair. Jednak najwidoczniej to oni chcieli być reżyserami mojego życia. Do naszej ostatniej rozmowy miałam z nimi przykładny kontakt, z głównej przyczyny, szanowali moje zdanie i odmiennie poglądy, przez co mogłam z nimi do woli dyskutować, nie obawiając się niczego, jednak ostatnio obróciło się to nieoczekiwanie o 180 stopni, nie znałam przyczyny tej zmiany, ale poznałam jej skutek. Miałam za dwa tygodnie wyjechać do Ely małego miasteczka w Anglii, gdzie liczebność ludzi ledwo przekraczała piętnaście tysięcy. Znajdował się tam elitarny internat bodajże "Follow Reason". Renomowani profesorzy gwarantowali świetlaną przyszłość, a skuteczni pedagodzy porządne wychowanie. Nie byłoby to czymś najgorszym gdyby nie fakt, że było to trzysta pięćdziesiąt jeden mil od mojego domu, sześć lub siedem godzin w aucie, zupełnie obcy mi kraj. Od urodzenia mieszkałam w Szkocji, a dokładniej w jej stolicy Edynburgu. Moi rodzice prowadzili tu znaną, szkocką firmę produkującą wózki " Carter Carriage", tata zajmował się zazwyczaj główną kwaterą w Edynburgu, a mama raz w tygodniu wyjeżdżała w różne zakątki świata reklamując naszą działalność, rodzice mieli nadzieję na poszerzenie horyzontu z rynku szkockiego na światowy. Ja natomiast odkąd tylko pamiętam co roku zapisywałam się do pozoru innych, ale w praktyce takich samych niewielkich, szkół prywatnych, gdzie nigdy nie udało mi się mieć lepszych kontaktów z rówieśnikami niż unikanie i ignorowanie siebie nawzajem, z tego względu wolałam przebywać w domu. Moi koledzy widzieli tylko czubki swoich nosów, a gdy się do nich sympatycznie uśmiechnęłam, ich jedyną odpowiedzią był pełen pogardy wzrok. Z dziewczynami było jeszcze gorzej, gdy nie znałaś się na światowej sławy markach odzieżowych według nich byłaś nikim i mogłabyś nie istnieć. Nigdy nie ciągnęło mnie do mody, a ni rzeczy modopodobnych, wolałam dobrą książkę pod pachą, ciepły napój w gardle i wygodny fotel pod sobą. Tak też najczęściej spędzałam swój wolny czas, w samotności. Rodziców zaniepokoiło moje odizolowywanie się od rówieśników i postanowili coś z tym zrobić, uznali, że jest to po części ich wina, i że dystans między nami może mi pomóc i tak właśnie zrodził się w ich głowach pomysł na Ely, nieznane mi miejsce, którego wcale nie miałam ochoty poznawać.
Letnia woda koiła zmęczone ciało po sprzątaniu i nieprzespanej nocy. Nałożyłam mój ulubiony czekoladowy szampon na włosy, prezent od mamy i ciesząc się z jego wyrazistego zapachu nałożyłam go jeszcze odrobinkę. Po szybkim prysznicu podeszłam do szafy i korzystając z mojego stałego sposobu na wybieranie ciuchów wyciągnęłam rękę przed siebie losując dzisiejszy strój. Padło na czarne getry i białą podkoszulkę. Neutralny strój tak jak i wszystkie inne w mojej szafie. Moje ubrania w jakiś sposób odzwierciedlały mnie, były jak ja mało zauważalne, nie wyróżniające się z tłumu, szare, nijakie, mało interesujące. Całkowita definicja mnie. Najwidoczniej jesteśmy tym w czym chodzimy. Uśmiechnęłam w duchu na to porównanie.
Dni w Edynburgu minęły mi w zawrotnym tempie, zbyt szybkim, ledwie zdążyłam oswoić się z niechcianą myślą o wyprowadzce a takowa za chwilę miała nadejść. Mama nie przypominała mi o 20 sierpniu, dniu w którym miałam pożegnać się na dobre sześć miesięcy z Edynburgiem, był to w naszym domu temat tabu i nikt nie chciał tego zmieniać. Jednak w przeddzień wyjazdu przyszła do mojego pokoju i kładąc na łóżku dwie dosyć sporej wielkości walizki przypomniała mi o ich spakowaniu. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Spakowane walizki to namacalny dowód na zbliżający się wielkimi krokami lot, a ja chciałam przynajmniej udawać, że nie będzie miał on miejsca. Sprawdziłam telefon. 19 sierpnia 17:45. Niewiele czasu o trzeciej miałam być na lotnisku. Odłożyłam książkę, którą dotąd czytałam i zajęłam się niechcianym zajęciem. Pod koniec mojej katorgi przyszła mama wyręczając mnie trochę i przy okazji wręczając szczelnie ukrytą w białej kopercie gotówkę. Zapewne było tam więc pieniędzy niż mogłoby mi się przydać, wiedziałam, że był to ich sposób na przeprosiny, może wstydzili się to wprost powiedzieć, ale najwidoczniej mieli wyrzuty sumienia. Popatrzyłam na mamę, jej oczy wydały mi się smutne, ale najwidoczniej nie chciała tego pokazywać, jak tylko poczuła na sobie wzrok uśmiechnęła się ciepło, ukrywając gdzieś poprzednie uczucie. Odwzajemniłam uśmiech, i wtuliłam się w jej włosy, nie chciałam znosić więcej przykrości jakim byłoby wyjechanie bez wcześniejszego pogodzenia. Nie byli złymi ludźmi chcieli dla mnie jak najlepiej, a nuż mieli rację. Położyłam się przed dziewiątą. Chciałam być w miarę możliwości wypoczęta, jednak wydawało mi się jakbym dopiero co się kładła a sekundę później mama szturchała mnie budząc z płytkiego snu. Czy ja w ogóle przymknęłam powieki? Miałam co do tego szczere wątpliwości. Przed zaśnięciem pierwszy raz naszykowałam sobie strój, który teraz bezwładnie zwisał z oparcia fotela, czarne leginsy, limonkowy T-shirt, no i najzwyklejsza bielizna. Ubrałam się jak mogłam najszybciej, a nie było to takie proste przez późną porę i niesłuchające mnie mięśnie nóg, które najwyraźniej marzyły o drzemce, a nie wciskaniu się w ciasne portki. Rozumiałam je, sama najchętniej zasnęłabym na stojąco.
Lotnisko znajdowało się niecałe dwa kilometry od naszego domu, więc dotarcie tam nie spóźniając się nie było wielkim wyczynem, jednak spóźnienie się tak jak w naszym wypadku można było uznać za swego rodzaju osiągnięcie. Byłam ostatnią osobą, więc od razu udałam się na punkt odpraw, gdzie zajęła się mną przemiła pani, której udało się utrzymać złość w ryzach nawet wtedy gdy ze stresu parę razy ją podeptałam. Czekałam w holu z rodzicami, żegnając się z nimi, od czasu do czasu przytulając, mogę otwarcie przyznać, że nigdy nie przeżyłam czegoś podobnego.
- Słonko, kochanie- zwróciła się do mnie mama, gdy przytulałam tatę- Gdy dolecisz szukaj swojego nazwiska na kartce, ktoś powinien na ciebie czekać.- Dokończyła, głaszcząc mnie czule po głowie, kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Będzie mi tego brakować. Jakkolwiek dobrzy i kochani byliby ci profesorowie, nigdy nie dorównają rodzicom.
-Samolot z linii britishairline, lotu 432 jest gotowy do wylotu. Pasażerowie z lotu 432 proszeni są o kierowanie się do wyjścia na płytę lotniska- zabrzmiał opanowany nieco znudzony kobiecy głos z niewielkich głośników. A więc to ten moment kiedy mam wstać i odejść. Nie tak miało wyglądać usamodzielnienie się. Najchętniej wróciłabym do domu olewając to wszystko. Z trudem wstałam, przez moje trzęsące się nogi, ledwo utrzymywałam równowagę, ale udało się. Najgorszy był pierwszy krok, z każdym kolejnym było coraz prościej. W końcu dołączyłam do ciągnącej się dobre kilkaset metrów kolejki.
-Louise dzwoń i pisz do nas codziennie- Krzyknął z powagą tata- Nie zapomnij o swoich staruszkach- dodał z uśmiechem. Nie zdążyłam odpowiedzieć, kolejka diametralnie się zmniejszyła i musiałam dogonić ludzi stojących przede mną. Na dworze panował chłód, szczelniej okryłam się moją dżinsową kataną, przy okazji lekko zgrzytając zębami, wsiadłam do autobusu, gdzie zewsząd otaczali mnie nieznani dotąd ludzie, wszyscy ciasno ze sobą spleceni. Przynajmniej zrobiło się cieplej. Większość z kimś rozmawiała, o odczuciach związanych z lotem, o torcie babci, o zaginionym psie. Nawet tu wśród tylu ludzi byłam typowym dla siebie odludkiem. Zapowiada się cudownie samotny lot, na szczęścia miał trwać zaledwie godzinę. Ta, zaledwie godzinę, nie doliczając do tego sześciu miesięcy w Ely, albo i całego roku jak rodziców najdzie taka ochota. Bosko, bycie outsiderem przez te parę godzin w szkole było do zniesienia, ale bycie cholernym introwertykiem przez 24/h może już nie być takie proste i przyjemne. Autobus niespodziewanie ruszył, szczęśliwie trzymający się poręczy ustali na swoich miejscach, jednak ja stojąca luźno wśród tłumu wpadłam na jakąś panią z dzieckiem. Jej oczy popatrzyły na mnie groźnie, moje wnętrzności zaczęły się niebezpiecznie skręcać pod jej spojrzeniem, zapragnęłam zniknąć, albo odejść z jej pola widzenia. Czułam na sobie jej wzrok.
- Uważaj trochę, mam tu małe dziecko, które prawie zmiażdżyłaś – powiedziała ostro akcentując ostatni wyraz. Nie, tylko nie to, nie cierpię takich sytuacji, lepiej się wtedy nie odzywać, bo z doświadczenia wiem że przynosi to odwrotny niż by się chciało skutek. Zerknęłam ukradkiem na ofiary tego wypadku. Blond pani nie wyglądała jak mama dziewczynki, jednak do babci też bym jej nie zaliczyła. Miała może z 45 może 50 lat, a może mniej, trudno było to określić, mogła być młoda, ale zaniedbana, Dziewczynka zauważyła, że się jej przyglądam i uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, przynajmniej ona nie chciała zabić mnie przy naszym pierwszym spotkaniu. Odwzajemniłam ten miły gest, jednak na tym się skończyło, podjechaliśmy pod wejście latającego stwora i musieliśmy wejść metalową platformą na pokład samolotu. Brodaty pan z czystym brytyjskim akcentem pokierował mnie na moje miejsce, trochę dłużej przyglądając się mojemu nazwisku na bilecie, usadowiłam się w wygodnej pozycji i spojrzałam na krajobraz, widoczny przez małe, okrągłe okienko. Dochodziła 5.00 a słońce powoli budziło się sygnalizując poranek, a więc nie ma mowy o drzemce. Nie potrafiłabym zasnąć przy słońcu, które aż wzywa do wstania. Co innego przy lampie. Mama kupiła mi taką, która pozostawia klimatyczną z lekka romantyczną, czerwoną poświatę. Od dziecka dręczyły mnie koszmary nocne, a co za tym idzie zaczęłam bać się ciemności, a więc zaśnięcie bez mojej ukochanej lapki graniczyłoby z cudem, a moi rodzice najpewniej mieli dosyć codziennego budzenia w nocy i ciągłych wizyt w ich sypialni, dlatego głównym prezentem na moje dziesiąte urodziny było to przenośne oświetlenie. Czas upływał szybciej, gdy wspominałam dawne dzieje, dlatego gdy czysty, brytyjski akcent rozkazał zapiąć pasy, z powodu lądowania, byłam zaskoczona z jaką siłą zatraciłam się we wspomnieniach. Lądowanie poszło gładko, a ja odetchnęłam z ulgą, przeżyłam, i to nawet bez uszczerbku na moim zdrowiu psychicznym. Lotnisko było mniejsze niż to w Edynburgu, ale wyglądało podobnie. Musieliśmy sporo czekać na nasze walizki, więc kupiłam w międzyczasie małą, zieloną herbatkę aby choć odrobinę umilić sobie spędzony tam czas, była astronomicznie droga, jeden funt brytyjski za odrobinę przyjemności. Usiadłam w kącie, na beżowej sofie, czekając aż na ciągle nie działającej okrągłej platformie pokażą się moje walizki, jednocześnie rozglądając się za tajemniczym ktosiem, który miał mnie zabrać do "Follow Reason". Może jest na dworze i zaczyna się niecierpliwić, a może jest tutaj tylko nie dostrzegłam jeszcze mojego nazwiska na kartce? Usłyszałam obok siebie lekkie kaszlnięcie, obróciłam głowę w jego kierunku. Obok mnie stał brodaty kontroler biletów, którego spotkałam w samolocie, najwyraźniej czegoś ode mnie chciał.
-Tak?- Zapytałam niepewnie.
- Mam pani przekazać, panno Carter, że na dworze czeka na panią taksówka, tuż przy głównym wyjściu- powiedział z dobitnym brytyjskim. Pokiwałam jedynie głową. Dziwnie słyszeć słowo "pani" kierowane w twoim kierunku, mając szesnaście lat. A więc "ktosiek" to taksówkarz, pytanie brzmi skąd wiedział że ja to ja? Na szczęście po niedługiej chwili platforma zaczęła działać i nareszcie mogłam wziąć dość pokaźnej wielkości walizki i udać się na dół w stronę żółtego samochodu TX4 z doklejonym na karoserii ciągiem cyfr "5791". Uśmiechał się z niej miło wyglądający pan z ciepłymi zielonymi oczami.
-Witaj słońce- Przywitał się biorąc ode mnie bagaże- A więc to będzie twój pierwszy dzień w Ely.- Bardziej stwierdził niż zapytał.
-Tak-uśmiechnęłam się w odpowiedzi- Nie mogę się nadziwić, że tutaj przyleciałam- dodałam szczerze.
- A więc "Follow Reason". Zazdroszczę Ci, najlepsze czasy jakie wspominam są właśnie stamtąd- dodał mrugając do mnie. Ciekawe ile ta szkoła ma lat, wyglądał jak ktoś zbliżający się do sześćdziesiątki.
-Byłem drugim rocznikiem- dodał w półuśmiechu jakby wyczytując moje pytanie- Poznasz tam na pewno wiele fajnych ludzi- dodał dostrzegając moje obawy. Czy ktoś namalował mi je na czole? Czy aż tak łatwo można zgadnąć o czym myślę? Nie byłam pewna, czy w internacie kogokolwiek poznam, ale poznałam jego, a to już coś. Przez korki w niektórych regionach podróż z Portu lotniczego Londyn-Stansted do internatu trwała godzinę. Ambrose, bo tak nazywał się mój nowy znajomy opowiedział mi w tym czasie trochę o Ely i polecił ciekawe w historię, jak to opisał miejsca. Nie byłam z zamiłowania historyczką, ale może pod wpływem nudy zaczną pociągać mnie takie rzeczy, kto to wie. Moim oczom ukazał się napis informujący o przekroczeniu granicy Stuntney z Ely. Miasto to wydało się urocze, było dużo drzew i zieleni, a większość domów wyglądało jak stare i drogocenne zabytki. Telefonem zrobiłam zdjęcie piętrzącej się nad innymi budynkami katedry, robiła wrażenie. Wyślę to później rodzicom, postanowiłam. Wjechaliśmy na ulicę Barton Rd i w oddali dostrzegłam moją nową szkołę, toteż dom. Była jak większość budynków tutaj, podstarzała, robiąca spore wrażenie. Najpiękniejszy był jednak ogród. Zielone drzewa z sąsiadującymi kolorowymi kwiatami, sporej wielkości fontanna, dwa posągi w dziwacznych pozycjach, były nawet drewniane ławki i materiałowy hamak do odpoczynku. Samochód zatrzymał się przy kamienistym podjeździe. Był to już koniec podróży, tym samym początek, początek życia w Ely.

___________________****__________________


Długo mnie tu nie było, pewnie dlatego, że straciłam trochę motywacji przez brak komentarzy. Jeśli czytaliście skomentujcie, jest to naprawdę coś ważnego dla mnie, widzę, że nie piszę dla samej siebie. Jeśli będą trzy komentarze to opublikuję drugi rozdział. Proszę zmotywujcie mnie trochę. Rozdziały będą pojawiać się co tydzień/ może dwa. Wiem, że ten rozdział jest okropnie długi, ale następne takie nie będą. Chciałam wam trochę przybliżyć postać Louise, dlatego tak się rozpisałam, od następnego rozdziału zacznie się dziać. Obiecuję wam, że w tym opowiadaniu nie zabraknie miłości, nienawiści, przyjaźni, emocjonujących przeżyć i przygód. Do następnego :)

środa, 6 maja 2015

PROLOG

Nie miałam pojęcia, że w tak krótkim czasie życie może się tak diametralnie zmienić. Moje życie ukazało się nagle w innym świetle, jakby utkane z innej nici. Wyprowadzka przewróciła u mnie wszystko do góry nogami wszystko ,a w szczególności moją słabą psychikę. Gdyby wtedy moi rodzice wiedzieli co za sobą skrywa Ely nigdy by mnie tam nie posłali, ja jednak myśląc o przeżytych chwilach śmiało mogę powiedzieć, że więcej zyskałam niż straciłam. Ely to moje, małe miejsce na tym ogromnym świecie, tyle że utkane nie pochlebną historią i pamiętającą okropne czasy. Jest to jednak miłość nieodwzajemniona. Ely nie pokładała we mnie dobrych uczuć, co później w zupełności pokazała.
___________________________________
Hej Wszystkim. Prolog krótki, jednak było to celowe, ponieważ nie chciałam zdradzać wam za dużo akcji. Naprawdę jestem mega podekscytowana mając możliwość podzielenia się z wami tą historią., którą trzymałam dotychczas dla siebie. Mam nadzieję, że razem rozwiążemy te tajemnice i będziecie zaskoczeni zwrotami akcji. 
KOMENTUJESZ= MOTYWUJESZ